10.05.2022

(5) Jak dawni lubuszanie przeistaczali się w brandenburczyków

Zespoły osadnicze kontra opola

Zespoły osadnicze przybyłych z zachodu niemieckich kolonistów, jako jednostki administracyjne, rządziły się normami prawa magdeburskiego. Z tego względu stanowiły enklawy w słowiańskim otoczeniu rdzennych mieszkańców Śląska i ziemi lubuskiej rządzonych według porządków starego prawa książęcego. Istnienie w państwie dwóch systemów prawnych dla dwóch kategorii jego mieszkańców z różnymi uprawnieniami, z natury rzeczy musiało rodzić sytuacje konfliktowe, zwłaszcza gdy nad kolonistami władzę pełnił landwójt, a nad tubylcami – kasztelan. Uprzywilejowanie kolonistów wywoływało niezadowolenie Słowian. Najpierw tych, którzy stali się ofiarami zakładanych osadniczych zespołów.

Ofiar nie było tam, gdzie ujazd powstawał na trenach opuszczonych czy wykarczowanych.

Bywały jednak ujazdy, na terenie których mieszkali Słowianie. Tutejsza ludność utrzymująca się z rolnictwa, eksploatacji lasu czy połowu ryb, żyła w skupiskach rozrzuconych po lasach i gospodarzących na żyznych skrawkach ziemi uprawnej. Ich niewielkie osady zwane siodłem składały się kilku źrebów, czyli zagród, w których żyła kilkupokoleniowa rodzina.

Kilka siodeł tworzyło opole jako jednostkę administracyjno-podatkową podległą kasztelanii. Współczesnym odpowiednikiem opola jest gmina.

Mieszkańcy opola zmuszani byli przez kasztelana i jego ludzi do danin i służb na rzecz księcia. Zakresy tych świadczeń oparte na prawie obyczajowym były często przez kasztelanów samowolnie naruszane. Daniny w naturze z czasem bywały zastępowane płacidlami, zastępczymi środkami płatniczymi, a potem srebrem i monetami, co ich zmuszało do udziału w wymianie towarów lokalnego rynku.

Coraz częściej tworzone zespoły osadnicze powstawały także na ziemiach zamieszkałych przez Słowian i wtedy opole lub jego fragment wchodziło w ich obszar administracyjny, na którym dla zachowania porządku prawnego trzeba było Słowian przesiedlić. To z natury rzeczy nie było przyjmowane przez nich z ochotą.

 

Tubylcy też chcą swe siodła urządzić na prawie magdeburskim
W miarę oswajania się rdzennej ludności z nowymi porządkami ich nowych sąsiadów i zauważania korzystnych zmian w ujazdach urządzonych na prawie magdeburskim, pod adresem księcia pojawiły się naciski, aby ich siodła także urządzić na prawie magdeburskim.

I tak się też zaczęło dziać od roku 1228, w którym Henryk Brodaty wydał pierwszą zgodę w tej sprawie.

Przejście Słowian na porządek magdeburski wciągało ich silniej w orbitę wymiany towarów w ramach lokalnego rynku. Wchodzili w gospodarcze i społeczne kontakty z przybyszami, ulegając wpływom ich kultury i języka. Niekiedy także vice versa.

Nieco inaczej było w osadach rybackich, gdzie prawo magdeburskie z trudem dawało się zastosować i słowiańska specyfika w oparciu o odrębne lokalne prawa nadawane im przez panów ziemi zachowała się tutaj najdłużej. Zwłaszcza w czasach, gdy jej panami w drugiej połowie XIII wieku zostali margrabiowie brandenburscy.

Takimi enklawami odrębności prawnej były m.in. liczne słowiańskie wsie rybackie leżące nad brzegami rzek, w tym otaczające deltę Warty pomiędzy Santokiem a Kostrzynem.

Do tego na terenie Brandenburgii i Nowej Marchii pojawił się nowy typ osad zwanych chyżami (niem. Kietz).

Były to zazwyczaj odrębne przysiółki rolniczych włościańskich wsi z folwarkami

zamieszkałe przez ludność trudniącą się połowem ryb.

Przede wszystkim jednak chyże pojawiły się w miastach, gdy osady handlowe zostały opanowane przez kupców niemieckich, a rybaków – Słowian osadzano w wydzielonych odrębnych ich częściach, rządzących się odrębnym porządkiem prawnym nadawanym im przez pana ziemi. Mieli rodzaj samorządu ze starostą na czele. Chyże miał Gorzów, Słońsk, Kostrzyn i dziesiątki innych miast Nowej Marchii oraz Brandenburgii. Chyżanie – poza obowiązkiem zaopatrywania miast w ryby, produkt wtedy bardzo poszukiwany ze względu na mnogość dni postnych w religijnym kalendarzu chrześcijanświadczyli także usługi w transporcie wodnym i byli odpowiedzialni za organizację pomocy w przypadkach powodzi. Chyże powstawały również w pobliżu zamków jako osady służebne.

W klasycznych wsiach rolniczych z gospodarstwami włościańskimi (bauerskim), folwarkami sołtysimi, proboszczowskimi czy rycerskimi potrzeba było parobków, dziewczyn służebnych, pastuchów. Więc w pierwszym okresie istnienia wsi, bo przybysze przybywali tu przecież z zamiarem dorobienia się własnego gospodarstwa, do tych prac zapewne wykorzystywano traktowanych z góry tubylców – Słowian z sąsiedztwa.

Zwiedzając przed laty jeden z brandenburskich kościołów w mieście z chyżą, w witrynie z jego historią zobaczyłem szkic jego wnętrza, w którym zaznaczono odrębne, z dala od ołtarza miejsce przeznaczone dla Wendów, czyli Słowian. Symbol ich odrębnego i gorszego społecznego statusu.

 

Stopniowo ulegli procesowi zniemczenia

W kolejnych generacjach rdzennej ludności dał się zauważyć coraz intensywniejszy proces jej zniemczenia. Dały o sobie znać emocje skutkujące małżeństwami mieszanymi, wystąpiła socjalizacja słowiańskich dzieci przebywających w otoczeniu ich niemieckich rówieśników. W grę weszła wygoda związana ze znajomością języka przybyszy w porozumiewaniu się z nimi na co dzień i na targu. Wola rozumienia tego, co w kościele mówi niemiecki kaznodzieja oraz pozbycia się kompleksu bycia kimś gorszym, dotkliwie wyrażanego przez niemieckie otoczenie. Te i inne czynniki wpłynęły na szybki proces ich germanizacji.

O przetrwaniu słowiańskiej tożsamości można mówić tylko na Łużycach. Ale to już jest poza granicami interesującej nas tutaj diecezji lubuskiej, na trenie której takich słowiańskich enklaw z poczuciem etnicznej odrębności, poza wsiami pogranicza z Polską raczej nie było.

Dziś brandenburczycy, mówiąc o swym etnicznym rodowodzie, wspominają także o jego słowiańskich korzeniach.

 

Zbigniew Czarnuch, Witnica 20 lutego 2022