Słowiańskie siedlisko
19 grudnia 2024 r., w Ośrodku Integracji i Aktywności, podczas Dyskusyjnego Klubu Książki, dyskutowano o ...
Magdalena Grzebałkowska, jedna z najlepszych polskich reportażystek, autorka znakomitych biografii: „Ksiądz Paradoks” i „Beksińscy. Portret podwójny”, oraz książki „1945. Wojna i pokój”, 19 kwietnia br. w ramach programu Dyskusyjne Kluby Książki spotkała się z czytelnikami z Gorzowa. W Bibliotece Herberta mówiła o pracy nad kolejnymi reportażami, etyce zawodu reportera i przyjemności poznawania ludzi.
Pisać… nie znoszę!
Ten moment, kiedy trzeba siąść przed komputerem i zacząć pisać? Koszmar! Czasem godzinami siedzę i wpatruję się w biały ekran i pulsujący kursor. Mąż widząc to, żartuje: O, super! Masz już kursor! A ja naprawdę się męczę, bo bez tego pierwszego zdania nie jestem w stanie pisać dalej. Ono musi powstać, bo nadaje charakter całości. Potem już jakoś idzie.
Czasem mam wrażenie, że te książki same mi się piszą. Dla mnie najważniejsze jest spotykanie się z ludźmi, zbieranie dokumentacji, poznawanie tematu. Pisanie – to męcząca konieczność. Naprawdę tego nie lubię.
1945 – rok chaosu, niewiadomej, strachu i nadziei
Byłam bardzo naiwna, myśląc o roku 1945. Mimo że jestem z wykształcenia historykiem, stereotypowo wydawało mi się, że dla każdego wolność zaczęła się w maju 1945. Dlatego wielu moich rozmówców pytałam, jak pamiętają ten dzień. A oni często mówili, że… zupełnie zwyczajny, bo do nich wolność przyszła w zupełnie innym czasie. Zrozumiałam wtedy, że to nie tak, że do maja była wojna, a od maja – pokój i szczęśliwość. Cały ten rok był takim trudnym międzyczasem, kiedy działy się rzeczy straszne.
Przygotowując się do pracy nad książką, spisałam w notatniku najważniejsze tematy, wydarzenia, które kojarzą mi się z 1945. A potem część musiałam wykreślić, ale pojawiły się też takie, których nie zakładałam, ale uznałam, że są niezwykle ważne z punktu widzenia całości. Mnie nie interesowały władze, podpisywane traktaty i „wielkie” sprawy na szczycie. Kiedy zapytałam o ten dzień moją babcię, też niespecjalnie mogła sobie przypomnieć coś szczególnego. No może tylko to, że jak dowiedziała się o kapitulacji Niemiec, to z tej radości „całowała się ze wszystkimi”.
Najważniejsi byli dla mnie ludzie, których ten 1945 rok zastał w różnych momentach i sytuacjach życiowych. Oni na nic nie mieli wpływu. Byli takim ostatnim ogniwem. Po prostu musieli sobie jakoś poradzić, przetrwać: ratując się z tonącego Gustloffa, przedzierając się przez zamarzniętą Zatokę Wiślaną, walcząc o życie w obozie w Łambinowicach, tygodniami jadąc bydlęcymi wagonami na zachód – w zupełną niewiadomą, która miała stać się ich domem…
Podstawowa zasada reportera – nie oceniać!
Bohaterami mojej książki są Polacy, ale także Niemcy, Żydzi, Ukraińcy – nie mogło ich zabraknąć! Nikogo nie oceniam i nie rozliczam. Nie wybielam, ale i nie oskarżam. Opisuję. Staram się zrozumieć. Od początku założyłam, że oprę moje reportaże o 1945 na ludziach, którzy żyją. Wtedy dotarło do mnie, że będę oglądać ten rok oczami… dzieci i bardzo młodych osób – bo tacy oni byli te 71 lat temu. Oczywiście, korzystałam z dokumentów, wspomnień i zapisów ówczesnych dorosłych, ale moi rozmówcy byli kluczowi.
Dzięki tej książce i spotkaniom z moimi bohaterami utwierdziłam się w przekonaniu, że nie mamy prawa oceniać ich z punktu widzenia naszych czasów, naszych zasad czy moralności. Nikt z nas nie ma prawa powiedzieć, że na ich miejscu na pewno coś by zrobił, a czegoś nie. Np. że nigdy nie poszedłby na szaber! Guzik prawda! Nie mamy o tym zielonego pojęcia, jak byśmy się zachowali!
Znając swoją ciekawskość, podejrzewam, że ja bym na ten szaber chodziła. Może nie po to, by kraść, ale po to, by zobaczyć, jak żyli i mieszkali tamci ludzie, którzy te domy w pośpiechu musieli opuszczać. Bo ja zawsze byłam ciekawska. Kiedy byłam mała, mieszkałam w słynnym „falowcu” w Gdańsku. Zazdrościłam ministrantom, że w czasie kolędy mogą wejść do każdziuteńkiego mieszkania w tym ogromnym wieżowcu, zobaczyć jak inny żyją, czy mają książki, gdzie ustawili meblościanki…
Gdzie są granice?
Każdy reporter wyznacza je sobie sam. Zgodnie z własną wrażliwością, zasadami (lub ich brakiem), poczuciem odpowiedzialności. Moją granicą jest szacunek dla drugiego człowieka. Reporter nie musi swojego bohatera lubić ani rozumieć. Ale nie może nim gardzić i odzierać go z godności.
Nielojalny przyjaciel
Zgadzam się z biografem Jacka Londona Jamesem Haley’em, który napisał, że biograf musi być nielojalny i bezwzględny wobec swoich bohaterów. Bo najpierw zbliża się do nich, w pewnym sensie zaprzyjaźnia się z nimi, poznaje ich życie, śmiesznostki, wady i zalety, skrywane tajemnice i wielkie marzenia, a potem… musi to wszystko rzetelnie i ze szczegółami opisać! A robiąc to, musi podjąć decyzję, które historie warto pokazać światu, a których nie. Na przykład, miałam wiele historii świadczących o tym, że Zdzisław Beksiński był strasznym plotkarzem i chętnie opowiadał historyjki z życia rodziny. Nie opublikowałam ich: bo bohaterowie tych opowieści wciąż żyją i byłoby to dla nich krzywdzące, a poza tym – z tych opowiastek tak naprawdę nic nie wynika! Za to opisałam problemy Beksińskiego z nerwicowym rozwolnieniem. Mimo że to bardzo osobista, przykra, wręcz intymna sprawa, to jednak zamieściłam ją w książce, ponieważ to rozwolnienie zaważyło na całym życiu malarza! Przez to np. nie poleciał na prestiżowe stypendium Guggenheima do USA!
Biograf to nie prokurator. Raczej aptekarz
W jednym z wywiadów ktoś porównał biografa do prokuratora. Nie zgadzam się z takim porównaniem. Prokurator zbiera dowody winy mające posłużyć do skazania. Biograf nie szuka żadnych haków, dokumentuje fakty, zbiera puzzle, by z nich potem ułożyć całą – w miarę rzetelną i barwną – postać. Tu trzeba być, jak aptekarz, który musi ważyć, ile czego w książce ma się znaleźć, by było dobrze. Taki kłopot miałam z Tomkiem Beksińskim. Jedni rozmówcy wspominali go jako najlepszego przyjaciela i kogoś, na kogo zawsze można było liczyć, inni – twierdzili, że być straszny, despotyczny. Uznałam, że nie będę dociekać, komentować, oceniać, tylko po prostu przytoczę słowa i jednych, i drugich.
Paradoks da się lubić
Kiedy wydawnictwo Znak zaproponowało mi napisanie biografii księdza Jana Twardowskiego, miałam wiele wątpliwości. Nie chciałam pisać wyidealizowanej historii o nudnym, mamroczącym księdzu od biedronek, który nosi tupecik. Od razu zastrzegłam, że będę chciała odbrązowić ten pomnik.
W trakcie pracy nad książką okazało się, że ksiądz Twardowski był wyjątkowym człowiekiem. Wielu bliskich nie chciało o nim opowiadać. Musiałam się namęczyć. Ale warto było, bo okazało się, że ks. Twardowski był super! Swoje przeżył, był powstańcem, księdzem został dopiero mając 33 lata, a jego poezja to nie tylko biedronki, a bardzo mądre teksty o człowieku. Był pełen sprzeczności, za które bardzo go polubiłam!
Agnieszka Kopaczyńska-Moskaluk