Podróżuj z Herbertem po gorzowskiej ks...
21 listopada 2024 r. Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną odwiedzili uczniowie III Liceum im. Władysława ...
31 stycznia 2021 r. zmarł Ludwik Lipnicki. Był przede wszystkim biologiem, specjalizował się w lichenologii, czyli w nauce o porostach, a badał je głównie w Borach Tucholskich. Uzyskał tytuł naukowy doktora habilitowanego, w Gorzowie wykładał w Akademii Wychowania Fizycznego i w Akademii im. Jakuba z Paradyża. Spod jego ręki wyszło ok. 200 naukowych artykułów i książek o porostach, a także o ochronie przyrody i o przyrodzie jego ukochanego Drezdenka, gdzie mieszkał.
Bliski kontakt z naturą wyzwolił jego wrażliwość, a swoje odczucia i refleksje najpierw zaczął zapisywać w wierszach. Był autorem zbiorów poezji i książek prozatorskich, członkiem Związku Literatów Polskich. Śmierć zamknęła jego dorobek literacki.
Debiutował w 1986 roku wierszem „Pieśń jesienna” w piśmie „Przyroda Polska”. W 1991 r. w Tucholi wyszedł jego pierwszy tomik „Wiersze z Lasów Tucholskich”. Następne jego tomiki to „Zapięła się jesień” (Kraków 1994) i „Łapacze snów” (Kraków 2011). Ten ostatni tom kończy wiersz pt. „Moje wiersze”, który z perspektywy śmierci autora brzmi jak podsumowanie:
Moje wiersze zbierane
po lasach, po polach, po górach
między Ziemi sprawami
a wzniosłością nieba
tam zawieszone
istnieją, czekają,
może przemówią.
Wyrosną drzewem
co korzeniami tkwi w ziemi,
a koroną w niebie
I nie stworzenie
a tylko spisanie
i drogi do ludzi wskazanie
Ileż ich jeszcze pozostało między Ziemi sprawami / a wzniosłością nieba, których on nie zdążył zapisać?
W omówieniu „Łapaczy snów” pisałam: Lubię twórczość Ludwika Lipnickiego przede wszystkim za to, że daje ona czytelnikowi poczucie porządku w świecie. My wszyscy stale za czymś gonimy, czegoś nam brak, wspominamy, kochamy, odrzucamy, tęsknimy, uciekamy. A Ludwik Lipnicki zna miarę czasu i sensu tego, co dzieje się w naturze i w ludziach („Pegaz Lubuski” 2012, nr 2 (49).
Pierwszy tom jego prozy nosi tytuł „Na niebie na ziemi”, a składa się z krótkich listów inspirowanych przyrodą, ale z podaniem tylko dziennej daty, bez roku. Bo przyroda żyje w rytmie rocznym i była taka sama w 2001 roku, gdy powstawały te utwory, jaka będzie w 2021, choć autor już jej nie ujrzy.
Rytm tych przemian zatrzymał także w krótkim wierszu „Pochwała czasu”:
Chwała ci czasie wiosenny
za kwietnie dywany
chwała wam letnie dni
za ciepło i snów spełnienie
chwała ci jesieni
za złota, czerwienie i brązy
a kolor zadumy
zimie zostawiony
Znany poeta Zdzisław Łączkowski wysoko cenił wiersze Ludwika Lipnickiego. Tak pisał: Ludwik Lipnicki porażony został miłością do wszystkich i wszystkiego. Wędrując jak święty Franciszek z Asyżu, tylko tyle, że po polskiej ziemi, pochyla się z troską, uwagą i wielkim miłosierdziem nad każdym stworzeniem, w każdym bowiem stworzeniu dostrzega piękno i głęboki sens jego istnienia. Rzeczywiście poprzez tę twórczość płynie wartkim nurtem ogromny strumień poezji franciszkańskiej; płynie dobro i piękno. Oddanie się w miłości człowiekowi i przyrodzie (Powrót na ziemię, „Pegaz Lubuski” z 1994 r.).
Wiele wierszy Ludwika Lipnickiego urodziło się na terenie Borów Tucholskich. Kilka z nich włączonych zostało do albumu „Między Brdą a Wdą” (Chojnice 2012).
Również tam jest jezioro z – jego zdaniem – najpiękniejszymi na świecie zachodami słońca. Tak był nimi zauroczony, że wprowadził je jako motyw przewodni do powieści pt. „Zachód słońca”. W powieści nie chodzi o Słońce jako planetę, a o cykl obrazów namalowany przez głównego bohatera – malarza. Tematem głównym powieści jest miłość, głęboka, gorąca, ale i nieszczęśliwa. Każdy dzień kończy sie zachodem słońca, czyli kresem czegoś. Ale my wiemy, że następnego dnia słońce znów wzejdzie i ta świadomość cyklu daje nam nadzieję do życia. Nawet w nieszczęśliwej miłości trzeba o tym pamiętać – zda się tłumaczyć nam autor.
Bardzo wysoko oceniła tę książkę Renata Ochwat: Od powieści pt. „Zachód słońca” trudno się oderwać z kilku przyczyn. Po pierwsze sama narracja poprowadzona w niebanalny sposób. Życie Pawła czytelnik poznaje bowiem w kilku planach czasowych. Jest więc akcja dziejąca się teraz, ale są też liczne retrospektywy. I co zaskakujące, one nie burzą akcji, nie spowalniają jej, wręcz przeciwnie, dynamizują, na zasadzie poetyckiej średniówki. Uatrakcyjniają dramaturgię wydarzeń. Kolejną przyczyną, która trzyma czytelnika, jest styl, w jakim ta powieść została napisana. To elegancka polszczyzna, jaką spotyka się coraz rzadziej. (…) Powieść Ludwika Lipnickiego, po ostatnie wreszcie, daje nadzieję, jest mocnym przekazem, że trzeba walczyć do samego końca, bo nikt naprawdę nie wie, co się czai za następnym rogiem ulicy. Nie wolno rezygnować. „Zachód słońca” to ważna książka, znakomicie napisana i mimo trudnego tematu, dająca nadzieję. Rzadki przykład tego, że literatura może być jakże atrakcyjnym podręcznikiem, który z mocą podpowiada, jak się zachować, kiedy przychodzi trudny moment. (…) Tę powieść nie tylko warto przeczytać, ją po prostu przeczytać trzeba (Walczyć trzeba do końca, „Pegaz Lubuski” 2012 nr 2).
Szkoda, że ta powieść przeszła bez większego echa. Na szczęście jej egzemplarze znajdują się nie tylko w Wypożyczalni Głównej, ale także w wielu filiach. Gorąco więc ją polecam do przeczytania.
Za tom prozy „Na niebie na ziemi” Ludwik Lipnicki dostał nagrodę w Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Zdzisława Morawskiego. Ale największym jego sukcesem był Lubuski Wawrzyn Literacki, który dostał w 2008 r. za powieść „Pan Iko – powieść na wtorek”. To opowieść o jednym dniu bohatera żyjącego tu i teraz, w okolicznościach często inspirowanych gorzowskimi realiami. Tyle że bohater jakby wyszedł z Kabaretu Starszych Panów: dobroduszny, lekko naiwny, a przecież prawdziwy.
Zielonogórski pisarz i krytyk literacki Czesław Markiewicz tak pisał o książce: Wszystko w „Panu Iko” nanizane jest na wątły czas jednego dnia i skarlałą przestrzeń domostwa głównego… jednak bohatera. W tym, znowu pozornym, ograniczeniu znajduję panoramę człowieczej naiwności, którą cechują czystość intencji i dziwnie tkliwa nieporadność. Myśląc o przesłaniach, takie przedstawienie ucieleśnia już ideę ludzkiej pokory wobec nieokiełznanego intelektualizmu (…). Ta powieść jest dla mnie propozycją bezbolesnej ucieczki w świat sublimacji; w świat, który jest rugowany z naszej świadomości podniecającą, aczkolwiek najczęściej bolesną tym razem, realnością tego, czego doświadczamy oglądając telewizję albo czytając codzienną prasę (…). „Pan Iko” to niebezpiecznie inteligentna powieść. Lipnicki z profesorskim dystansem dobrotliwie szydzi z literatury rozumianej jako wieszczenie prawd objawionych. (…) „Pan Iko”, wbrew uniwersalnym pozorom, stwarza olbrzymie możliwości konotacyjne – ma postmodernistyczny urok przechodzenia od tego co anachroniczne, do tego co odkrywcze
i ożywcze. Od „czarnego wtorku” na Wall Street do szczęśliwego snu Starszego Pana, Profesora Tutki z obrzeża Puszczy Noteckiej („Pro Libris” 2008, nr 2(24).
Do tego spisu książek Ludwika Lipnickiego dodać należy „Ducha Czarnej Wody”. To zbiór opowieści i anegdot związanych z naukowymi badaniami i z ludźmi nauki, wśród których autor się obracał. Książka trochę prywatna, a jednocześnie oddająca klimat naukowych przyjaźni i sporów.
W „Pegazie Lubuskim” lub w „Pro Libris” jest kilka niewielkich opowiadań Ludwika Lipnickiego, bo ten gatunek też lubił.
Czekaliśmy, kiedy zgodzi się wydać następne swoje utwory. Po podróżach do Stanów Zjednoczonych, szczególnie do tamtejszych parków narodowych, napisał cykl reportaży, które czytane były na antenie Radia „Zachód”.
W ostatnich latach Ludwik Lipnicki zapisywał rodzinne opowieści, które stale mu się rozrastały w obszerną sagę. Z fascynacją odkrywał losy członków rodziny, która pochodziła znad brzegów mickiewiczowskiej Świtezi. Ciągle był zdania, że ta księga jeszcze nie jest gotowa do druku.
Więc choć zamknięta jest liczba książek wydanych za akceptacją Ludwika Lipnickiego, to może jeszcze poznamy utwory, nad którymi pracował. A na pewno są tego warte, nawet jeśli nie mógł ich dokończyć.
***
Ludwik Lipnicki
Czerwcowy list o ojcu
(z książki pt. „Na niebie na ziemi”)
W tym roku nie potrafiłem trafnie rozplanować wiosennych wielodniowych wypadów w odległe od domu puszcze i inne, wymagające moich odwiedzin, zakątki. Zabrakło Taty i jego przepowiedni. On zawsze wiedział, kiedy rozpocznie się prawdziwa zima, jaką drogą wiosna przybędzie, na którą część lata warto przewidzieć wyprawę w góry, jaki będzie plon na polu
i w sadzie. Mówiły mu to mrówki, pszczoły, jesienny trop borsuka, data przylotu pierwszego bociana i wypełnienia się podwórza szczebiotem jaskółek, sposób zakwitania oraz samo kwitnienie wrzosów i wiele jeszcze innych tajemnych sygnałów, które tylko on potrafił odebrać. Umiał patrzeć i – co najważniejsze – widział i wiedział…
Tato, Tatko, Tatuś, Ojciec – małymi lub dużymi literami, tak jak komu serce dyktuje. W naszym domu było to zawsze: Tato lub Tatuś.
Przewertowałem antologie poezji i znalazłem wiele wierszy o matce, ale o ojcu kilka zaledwie. Niemalże w każdym kalendarzu zaznaczony jest majowy Dzień Matki, ale rzadko kiedy otrzymasz odpowiedź na pytanie o datę Dnia Ojca. Próbując określić Matkę nasuwają się nieodparcie jakże piękne i w pełni uzasadnione skojarzenia o cieple i miłości – to nic, że czasami wręcz „ślepej”. Dla Matki dziecko, nawet ten trzydziesto–, czterdziestoletni lub legitymujący się jeszcze wcześniejszą metryką „stary byk”, jest zawsze Dzieckiem, któremu gdzieś tam w świecie nie może być dobrze, bo przecież jest od Niej – od Matki tak bardzo daleko. Jak nikt inny jest wyrozumiała.
A Ojciec? Nie nakarmi nowonarodzonego, nie ulula go do snu w swoich niezgrabnych ramionach tak dobrze jak Matka. On, przeważnie zmęczony zabieganiem o byt rodziny, jest mniej wyrozumiały, mniej cierpliwy, a jeśli już karci – to ręką, podczas gdy Matka – sercem. Ale to on właśnie potrafi nauczyć odkrywać schowane przed okiem wścibskich tajemnice łąki, lasu i jeszcze innych miejsc, pokaże jak używać młotka i śrubokrętu. Trzymając się Jego ręki bez obawy wyrusza się w świat. Tę siłę i gwarancję bezpieczeństwa płynące z ojcowskiej dłoni obejmującej dziecięcą piąstkę, zapamiętuje się na zawsze. Są to niezbędne elementy wyposażenia, przynajmniej na początku drogi przez Życie. Ale też Ojciec, niestety, jak mówią bezwzględne statystyki, pierwszy odchodzi…
Powiedziałaś mi, Agnieszko, a przecież jesteś już, Córeczko, dorosłą kobietą, że jednym z Twoich na zawsze zapamiętanych i najpiękniejszych odkryć na progu dojrzałości, było uświadomienie istnienia ojcowskiej miłości i – odwrotnie – miłości do ojca, który od wczesnego Twojego zbuntowanego dzieciństwa kojarzył Ci się głównie z surowością i wręcz despotyzmem. Stwierdziłaś, że do zrozumienia tej miłości trzeba dojrzeć.
Matka nauczy pierwszych słów i pierwszym słowem zazwyczaj też bywa „Mama”. Potem dziecko już będzie mówić w języku ojczystym. Właśnie ojczystym – od słowa ojciec mowa wyniesiona z domu jest nazwana. I tak jest w wielu językach. Twój kraj rodzinny to ojczyzna – znowu od ojca, tak jak i ojcowizna. A więc Ojciec to ktoś o większym znaczeniu niż tylko głowa rodziny. Można by dalej snuć te rozważania dochodząc aż do archetypu: Boga – Boga Ojca.
A mój Tato? Zawsze z książką w drżących od pracy ponad siły rękach, często z głową w chmurach, pamiętający z detalami i opowiadający zasłyszane w dzieciństwie rodzinne sagi i anegdoty, pięknie recytujący najpiękniejsze, bo jego strony rodzinne sławiące, mickiewiczowskie strofy… I ten Jego dobry uśmiech. Był czarodziejem: kroczył po zaoranym i zabronowanym polu i szerokim zamaszystym ruchem rzucał na ziemię garście ziarna. Później na stole pojawiały się pachnące bochny chleba.
Data czerwcowego Dnia Ojca – mojego Taty. Zaduma, wspomnienie, zapatrzenie w te właśnie cyfry wyryte w zimnym kamieniu, a wokół buszująca wiosna, odurzona zapachami, kolorami, dźwiękami…
[Kłodawa, 23 czerwca … roku]