Podziękowanie
Od połowy 2019 roku prezentowałam tu książki tematycznie lub miejscem zamieszkania autora związane z Gorzowem ...
Za „Poprawiny” Halina Grochowska zdobyła Lubuski Wawrzyn Literacki jako za najlepszą związaną z regionem lubuskim książkę wydaną w 2018 r. Autorka urodziła się w 1952 r. w Zielonej Górze i w tym mieście chodziła do szkoły. Na studia pojechała na Śląsk, potem pracowała na południu Polski, ostatecznie, już na emeryturze, wylądowała na Podlasiu. Wtedy zaczęła pisać książki. Wydała: „Pokłon” (2013), „Poklask” (2015) i właśnie „Poprawiny”. Akacja wszystkich dzieje się na ziemiach zachodnich, a konkretnie w Zielonej Górze lub okolicach w latach 60. i 70. Czas młodości tak silnie oddziałał i pozostał w pamięci autorki, że wraca do niego po wielu latach.
*
„Poprawiny” są rekomendowane przez wydawcę jako „Miłość w czasach PRL-u”. Główną bohaterką jest Zuzanna, 22-letnia dziewczyna, już urzędniczka w dużym zakładzie pracy. Wychowana była w miejskiej rodzinie, w której rej wiodła mama, a swoją córeczkę przygotowała do życia w wygodzie, bez pracy, więc Zuzanna nie umie ugotować nawet kisielu z proszku. Cierpi w tego powodu, buntuje się, ale despotycznej matce nie umie się przeciwstawić.
W ostatnim dniu obozu ZMS w Łagowie poznaje chudego, brzydkiego chłopaka, z którym – całkiem niespodziewanie – bardzo dobrze jej się rozmawia. Oboje wiedzą, że jutro wrócą do swoich domów i zajęć, pewnie dlatego łatwo im szczerze mówić o sobie. Józek pochodzi ze wsi, wychowany został w poczuciu obowiązkowej twardej pracy, jakiej wymaga rola i gospodarstwo.
Spotkanie Zuzanny i Józka odbywa się dopiero na 75 stronie powieści (łącznie ma 260). Tyle miejsca potrzebne było autorce na nakreślenie życia rodzinnego Zuzanny, na opowiedzenie o klimacie w miejscu jej pracy, na scharakteryzowaniu koleżanek i kolegów. Przede wszystkim na pokazanie bezsensu pracy w biurze, a przecież osiągnięcie tej pozycji było wówczas dla wszystkich szczytem marzeń.
*
W dalszym ciągu powieści proporcje między wątkiem miłosnym a opisem realiów w socjalistycznym świecie będą podobne. Chłopak okazuje się inżynierem i wicedyrektorem dużego Państwowego Gospodarstwa Rolnego (PGR). Zuzanna wie, że jej mamie bardzo spodoba się, że jest on po studiach, że dyrektor, ale bardzo nie spodoba się, że ze wsi, a szczególnie z PGR, dlatego zwleka z zaproszeniem Józka do domu. Konflikt matki z córką kończy się zaleceniem matki: „Postaraj się nie mówić, że Józek pracuje w PGR-ze”. Sceny spotkania matki z Józkiem w powieści nie ma.
*
Wiadomo, że nie jest to rozwiązanie problemu i że musiało dojść do trudnych spotkań z rodzicami i rozterek młodych, których autorka nam nie pokazuje. Zajmuje ją za to odkrywane mrocznych kart dalszej i bliższej historii PRL. Józek opowiada Zuzannie o zdarzeniach z życia swojej rodziny doświadczonej m. in. kolektywizacją lub innymi wypaczeniami tamtego okresu, o których ona nie miała pojęcia. Autorka wyciąga wszystko, co było błędami stalinizmu, a do rangi działań heroicznych podnosi awanturę wywołaną przez matkę Józka, która pobiła i niemal oskalpowała młodą działaczkę przysłaną, by zabrać z gospodarstwa tzw. kontyngenty.
*
Matka Józka to kapitalnie nakreślona postać wiejskiej kobiety z lat 70.: zahartowanej w ciągłej walce o swoje, bardzo pracowitej, zaradnej, pyskatej, ignorującej męża pijaka, bo rozwieść się z nim nie mogła ze względów obyczajowych. Bardzo kocha swego synka jedynaka i ogromnie ubolewa, że wybrał na żonę ładną, ale niezaradną dziewczynę z miasta. Wie, że ta dziewczyna odbierze jej syna, więc póki może, do ślubu, który odbędzie się na wsi, pomiata dziewczyną, zadaje je dużo ciężkich robót, w końcu rozpędza całe wesele.
Generalnie w powieści dwie postaci matek pokazane są zdecydowanie lepiej niż młodzi główni bohaterowie. Zuzannę jeszcze można zrozumieć, ale Józek to postać papierowa. Natomiast obie matki są pełnokrwistymi postaciami z przeszłością w pełni uzasadniającą ich obecne postawy. Dla mnie – widomy znak, że autorka lepiej rozumie kobiety w bliższym jej, zaawansowanym wieku niż ludzi młodych.
*
W powieści nie ma poweselnych poprawin, choć tę uroczystość sugerowałby tytuł. Autorka zdaje się nadawać temu pojęciu szersze, symboliczne znaczenie. To Zuzanna będzie się poprawiać w politycznym rozumieniu świata, a obie matki także muszą się zmienić, poprawić, jeśli chcą, aby ich dzieci były szczęśliwe. Takie poprawiny czekają cały kraj, bo jest w nim źle.
*
Powieść Haliny Grochowskiej dobrze się czyta, bo dużo w niej nieźle napisanych dialogów. Ale historia miłości jest miałka, choć autorka dobrała kontrastowych bohaterów, a każda płaszczyzna ich życia niosła dramatyczne konflikty. Natomiast bardziej chciała odkryć tajemnice PRL-u, co jest zabiegiem zbożnym, ale tu mało dzieje się realnie, natomiast niemal wszystko przeniesione jest do relacji po latach. Ten zabieg skutkuje osłabieniem przekazu.
*
Dwa razy z rzędu Lubuski Laur Literacki dostały powieści dotyczące przeszłości regionu zielonogórskiego: za 2017 r. Zofii Mąkosy „Wendyjska winnica” i za 2018 właśnie „Poprawiny”. Obie stworzyły panie, które dopiero na emeryturze zajęły się pisaniem powieści o bliskich sobie stronach. To ciekawy przejaw literackiej kultury naszych czasów.
Dla mnie zdecydowanie lepsza była „Wendyjska winnica”. Ale plusy „Poprawin” także widzę i gratuluję autorce wysokiego lauru.
***
Halina Grochowska „Poprawiny”, wyd. Nova Res, Gdynia 2018, s.260. Jeden egzemplarz książki jest w Wypożyczalni Głównej i jeden w Dziale Regionalnym, gdzie gromadzona jest także literatura piękna dotycząca regionu.