Podziękowanie
Od połowy 2019 roku prezentowałam tu książki tematycznie lub miejscem zamieszkania autora związane z Gorzowem ...
Spotkanie z czytelnikami w bibliotece Andrzej Stasiuk rozpoczął od pytania: Jak wam się żyje w tym niemieckim świecie? Popatrzyliśmy na niego, popatrzyliśmy na siebie. Jakim niemieckim? Polacy są tu od ponad 70. lat, urodziło się, urosło, a nawet przeszło na emeryturę całe pokolenie. Jak można ciągle wypominać nam niemiecki świat!
Karolina Kuszyk także bardzo się zdziwiła, gdy u jej rodziców w Legnicy, jej niemiecki mąż odkrył, że pod spodem takiej małej miseczki widnieje… swastyka. Miseczka była poręczna, używana od zawsze i nikt nie zauważył, że znak firmy, która ją wytworzyła, zawiera symbol władzy Hitlera.
To zdarzenie stało się prapoczątkiem jej książki pt. „Poniemieckie”.
*
Korzenie Andrzeja Stasiuka sięgają terenów na wschód od Warszawy, od lat mieszka na Podkarpaciu, rzut kamieniem od Słowacji, jeździ przede wszystkim do krajów Europy Środkowej i Rosji, kocha tamten świat. Z tamtej perspektywy zobaczył, że nam bliżej do Berlina niż nie tylko do Moskwy, ale nawet do Lwowa. I nie chodzi tu o liczbę kilometrów, a o mentalność społeczną. A więc nie do etnicznie słowiańskich korzeni, a do germańszczyzny. Gdy pojadę na wschodnie ziemie polskie, zwiedzam je z ogromnym zainteresowaniem, podziwiam zabytki i ludzi, ale duchowo to nie jest mój świat. Z przyjemnością wracam do siebie: na zachód.
*
Karolina Kuszyk z Legnicy zgromadziła ogromny zasób informacji o naszym – Polaków – stosunku do tego, co było niemieckie. Przekopała się przez tomy wspomnień bezpośrednio powojennych, przede wszystkim niepublikowanych, bo w publikowanych reakcje prawdziwe były wykreślane jako nieprawomyślne, przeczytała całą literaturę związaną z tematem osiedlenia na zachodzie, rozmawiała z dziesiątkami ludzi z różnych środowisk, ożywiła wspomnienia własne i swojej rodziny. Sięgnęła także do źródeł niemieckich, ale raczej związanych z obyczajowością niż wypędzeniami. Naprawdę materiał dokumentacyjny, w jakim się porusza, jest gigantyczny.
W oparciu o tę wiedzę prześledziła, jaki był i jak się zmieniał nas, Polaków, stosunek do (to są tytuły rozdziałów): domów, mebli, drobnych rzeczy (słoiki, obrazy i obrazki, pocztówki), skarbów i tajemnic, cmentarzy oraz miejsc, w których żyjemy – w jej przypadku – Legnicy.
*
Najpierw było niszczenie wszystkiego, co pozostało po Niemcach, bo przecież oni tyle nam krzywd wyrządzili. Doszło do tego polityczne przekonanie, że „myśmy tu nie przyszli, myśmy tu wrócili”, a więc kultywujemy wyłącznie to, co ma choćby niewielki związek ze Słowiańszczyzną, a co niemieckie rugujemy. Po emocjonalnym przyszedł etap racjonalny: nie da się negować tego, co było przez wieki, a więc trzeba zaakceptować, a nas uczynić spadkobiercami, którzy budują kolejny etap życia na tych ziemiach. Jeśli nie jesteśmy wyłącznymi właścicielami, to – jak nazwał Zdzisław Morawski – dzierżawcami z ich prawami, ale i obowiązkami.
Teraz przyszedł czas zasiedzenia. To wszystko jest już nasze nie tylko politycznie, ale mentalnie, stąd szukanie korzeni w kulturze dawnych mieszkańców, w ich legendach, w ich potrawach itd. Chcielibyśmy mieć dawne meble, takie same filiżanki, nawet oleodruki z Aniołem Stróżem, który przeprowadza dziecko mostkiem nad rwącą rzeką.
*
Oczywiście procesy te różnie przebiegały a zależało to od warunków gospodarczych, od zasobności, a przede wszystkim od ludzi. My, w Gorzowie możemy się szczycić tym, że jako jedni z pierwszych znaleźliśmy wspólny język z dawnymi mieszkańcami Landsberga i dużo wspólnie dla miasta zdążyliśmy zrobić, bo oni już odchodzą. Materialne dowody to fontanna Pauckscha na Starym Rynku, Dzwon Pokoju na placu Grunwaldzkim, ale ważniejsze są wartości niematerialne: akceptacja dla niemieckiej historii miasta.
Jednym z ważniejszych bohaterów książki Karoliny Kuszyk pt. „Poniemieckie” jest Zbigniew Czarnuch, orędownik takiej właśnie ideologii. Przyznaję, że należę do „stajni Czarnucha”, że przez wiele lat pod jego kierunkiem poznawałam dalszą i bliższą przeszłość nie tylko Ziemi Lubuskiej po naszej stronie Odry, ale także zaodrzańskiego sąsiedztwa z Berlinem włącznie. Nasza historyczna Nowa Marchia nigdy nie była regionem bogatym, Gorzów wystrzelił dopiero w połowie XIX wieku, ale tu mieli swoje letnie rezydencje berlińscy notable. Tu rozwijała się kultura ludowa, choć bardzo etniczne zróżnicowana. Tu mieliśmy egzotyczną Nową Amerykę z oryginalnymi, amerykańskimi nazwami wsi. Niestety, podczas politycznego szukania słowiańskich korzeni wyrugowano Amerykę. Szkoda.
*
Mieszkam w dzielnicy zbudowanej w latach 90., w moim domu nie ma niczego, co by pochodziło od przedwojennych Niemców. Takie mam wrażenie, choć może jakaś miseczka… A jednak serce naszego miasta ma układ ulic ukształtowany przed wiekami przez wzorzec niemiecki. Choć miasto było bardzo zniszczone, to jednak sporo ulic przypomina ulice miast niemieckich. W Gorzowie nikt nie przeprowadził takiej analizy, ale gdy Zbigniew Czarnuch oglądał swoją Witnicę, to mu wyszło, że po wojnie wszystkie, absolutnie wszystkie niemieckie obiekty użyteczności publicznej zostały automatycznie przekształcone w polskie: kościół, szkoła, poczta, magistrat, ośrodek zdrowia, straż pożarna, nawet siedziba organizacji kobiecej.
*
Karolina Kuszyk kończy swoją książkę ważnym przesłaniem. Cytuję go w całości:
„Jestem przekonana, że musimy opowiadać sobie poniemieckie na różne sposoby, wsłuchiwać się w to, co mówią i o czym milczą ci, którzy wkrótce odejdą. Że musimy poniemieckie tłumaczyć pokoleniu wstępującemu jak potrafimy najlepiej, bez pomijania tego, co wstydliwe czy błahe. Otwierać drzwi naszych mieszkań potomkom ludzi, którzy w nich dawniej mieszkali, i przyglądać się naszym poniemieckim rzeczom i krajobrazom po prostu dlatego, że od ponad siedemdziesięciu lat nas stwarzają. Człowiek ma prawo mieć kilka tożsamości. Poniemiecką też. Jeśli będziemy za wszelką cenę sprawiać sobie czysty rodowód, jeśli będziemy okopywać się w twierdzy absolutnej polskości, pewnego dnia może się okazać, że znów zostaliśmy urządzeni wbrew swojej woli i nie zrobiliśmy nic, by temu zapobiec”.
*
„Poniemieckie” Karoliny Kuszyk to jednocześnie reportaż historyczny, zbiór esejów, pamiętnik rodzinny i pewnie jeszcze parę gatunków można by tej książce przypisać. Najważniejsze, że czyta się ją świetnie, a ilość opowieści o ludziach stwarza poczucie obcowania w wielością powieściowych fabuł. Dla mnie przedstawiona tu ideologia związków z poniemieckim, a nawet z niemieckim, odkryciem nie była, ale jednocześnie nikt nigdzie dotąd tak jednoznacznie jej nie wyłożył.
Autorka miała być na spotkaniu w bibliotece najpierw w marcu, potem termin przesunięto na początek maja, ale wiadomo, z jakich powodów do nich nie doszło. Jednak gdy tylko ustąpią te przyczyny, Karolina Kuszyk powinna do nas przyjechać, by przekonać nas, że dwie tożsamości to nie wada, a korzyść, jaką czerpiemy z historii miasta, w którym mieszkamy.
***
Karolina Kuszyk, „Poniemieckie”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019, 460 s. Biblioteka posiada jeden egzemplarz do wypożyczenia i jeden do przeczytania na miejscu.