Słowiańskie siedlisko
19 grudnia 2024 r., w Ośrodku Integracji i Aktywności, podczas Dyskusyjnego Klubu Książki, dyskutowano o ...
Na spotkanie przyszło niewiele osób, ale Ci, którzy 22 maja razem z Tomaszem Grzywaczewskim „wyruszyli” w wyprawę z Jakucka do Kalkuty, długo jej nie zapomną. Warto było wysłuchać tej niezwykłej opowieści o 8 tysiącach kilometrów przebytych śladem słynnej ucieczki z syberyjskiego gułagu, jakiej podjęła się w 1941 roku grupa więźniów. Nie wszystkim z nich udało się dotrzeć do Indii. Ucieczka Polaka, Witolda Glińskiego, zakończyła się sukcesem.
Tomasz Grzywaczewski, zainspirowany książką „Długi marsz” i prawdziwą historią Witolda Glińskiego, podążył 70 lat później trasą uciekinierów. To, co przeżył opisał w książce pt. „Przez dziki Wschód”. Towarzyszyło mu dwóch kolegów: Bartosz Malinowski i Filip Drożdż. Przez sześć miesięcy przebyli ponad 8 tysięcy kilometrów z Jakucka na Syberii do Indii przez Buriację, Mongolię, pustynię Gobi, Chiny, Tybet, Himalaje i Nepal. Chcieli przeżyć przygodę, sprawdzić się w ekstremalnych warunkach, ale mieli również poczucie, że robią coś ważnego. Pragnęli przywrócić pamięć o Witoldzie Glińskim i oddać hołd wszystkim Polakom zesłanym na Syberię. Niemniej istotny był patriotyczny wymiar tej wyprawy. – Byliśmy dumni, że jesteśmy Polakami. Chcieliśmy pokazać, że patriotyzm może być punktem wyjścia do robienia rzeczy niezwykłych – podkreślał Tomasz Grzywaczewski, mówiąc o celu tej wyprawy. Do Polski wrócili 11 listopada – dzień nie był przypadkowy. Jedna z ważniejszych dat w kalendarzu. Właśnie wtedy obchodzimy Narodowe Święto Niepodległości. Przyjął ich prezydent Bronisław Komorowski. – To symboliczne. Gdy Gliński pokonał tę trasę, nie miał go w kraju kto witać. Polska była bowiem pod okupacją. Nigdy nie wrócił do ojczyzny. Nie chciał wracać do systemu, z którego uciekł. Z nami spotkał się zaś prezydent niepodległej Rzeczypospolitej. Polska jest dziś wolna. Marzenie Glińskiego i całego jego pokolenia spełniło się – mówił Grzywaczewski.
Witold Gliński na wieść, że trzem polskim podróżnikom udało się powtórzyć jego wyczyn, bardzo się ucieszył. Oni, pokonując trudną trasę i własne słabości, pamiętali Jego słowa, że najważniejsze to nie tracić ducha i nie poddawać się. Podróżowali pieszo, barkami, konno i rowerem. Przedzierali się przez tajgę, pokonywali rwące rzeki, walczyli z plagą meszek na Syberii, ponad 40- stopniowymi upałami na pustyni Gobi i chorobą wysokościową, która dopadła ich w Tybecie. Ryzykowali deportacją, wjeżdżając nielegalnie do Lhasy, stolicy Tybetu. Trafili do chińskiej bazy wojskowej. Myśleli, że to już koniec ich wyprawy, ale żołnierze byli nastawieni do nich przyjaźnie. Zagrali z nimi w bilard i pozowali do zdjęć.
W dużej mierze ich podróż zakończyła się sukcesem dzięki szczęściu, które im sprzyjało oraz życzliwości ludzi, których spotykali na swojej drodze – Jakutów, Mongołów, Chińczyków czy Tybetańczyków. Z Jakutami rozmawiali po rosyjsku, w Mongolii korzystali z pomocy tłumacza, a w Chinach sprawdził się najbardziej uniwersalny język świata – uśmiech i przyjazne gesty. Często przyjmowani byli jak bohaterowie, często wywoływali sensację, byli swoistą atrakcją dla rdzennych mieszkańców, którzy nigdy nie widzieli obcokrajowców. Częstowani byli regionalnymi przysmakami, niekiedy całkowicie niestrawnymi dla Europejczyka. Nigdy jednak nie odmawiali, doceniając gościnność tubylców, nawet wtedy kiedy podano im archi, mongolską wódkę o trudnym do zniesienia zapachu czy świstaka syberyjskiego (bobaka), ugotowanego we własnych wnętrznościach.
Poznali też zwyczaje i obrzędy religijne mieszkańców krajów, przez które szli. Zetknęli się z ich problemami i trudnościami wynikającymi z uwarunkowań geopolitycznych.
Na Syberii ogromnym problemem jest alkoholizm i bieda. Azjaci nie mają enzymów odpowiedzialnych za trawienie alkoholu, szybko się upijają i będąc w stanie tzw. „białej gorączki” mają zaburzoną świadomość. Stąd rozboje, zabójstwa i samobójstwa to prawdziwa plaga na południu Syberii. W Mongolii jest więcej koni i wielbłądów (10 mln) niż ludzi (2,5 mln). Duża część Mongołów nadal prowadzi koczowniczy tryb życia, wędrując po stepie. Tybetańczycy z kolei, poddawani polityce wynaradawiania, walczą o zachowanie swojej tożsamości. Wizerunek ich duchowego przywódcy Dalajlamy jest surowo zabroniony. Dzieci chodzą do szkół, w których uczone są chińskiego języka i kultury.
Zadziwiające jest więc to, że pomimo trudnych warunków życia, wszędzie spotkali mnóstwo uśmiechniętych i sympatycznych ludzi, życzliwych i chętnych do pomocy.
Uciekinierzy nie mogli tak jak oni liczyć na ludzką pomoc. Wręcz przeciwnie, spotkanie z człowiekiem byłoby dla nich wyrokiem śmierci. W Rosji za udzielanie pomocy więźniom groziły surowe kary. Unikali więc ludzi, uciekali zimą, byli na skraju śmierci głodowej. Znaleźli rannego jelenia, którego dobili – to ich uratowało. – Trudno więc porównywać naszą wyprawę z tę samą trasą, którą przebył Gliński 70 lat temu, z NKWD depczącym mu po piętach, bez sprzętu GPS i racji żywnościowych – podsumował Grzywaczewski. Tym bardziej zasługuje na to, żeby Jego historię ocalić od zapomnienia.
Anna Królewicz – Spętany, koordynator wojewódzki DKK