Słowiańskie siedlisko
19 grudnia 2024 r., w Ośrodku Integracji i Aktywności, podczas Dyskusyjnego Klubu Książki, dyskutowano o ...
Charles Martin autor książki zatytułowanej: „W pogoni za świetlikami” przedstawia nam historię chłopca okrutnie doświadczonego przez los. Jego dzieciństwo przypomina lawinę niekończących się złych wydarzeń, niesprawiedliwości, wykorzystania i zaniedbania. Na szczęście na swej drodze niespodziewanie spotyka dobrych ludzi, którzy otaczają go troską i miłością. Paradoksalnie dodam, iż jego historia w zadziwiający sposób przypomina historię dorosłego już mężczyzny – dziennikarza, który poszukuje własnej tożsamości i stara się „wyprzeć” bóle z czasów dzieciństwa. I ten właśnie napotkany chłopiec doskonale mu w tym pomaga. Jego wewnętrzne rozdarcie z czasem zastępuje spokój właściwy człowiekowi będącemu na dobrej drodze, spełnionemu i poprawnie wykorzystującemu dany mu czas. To co mnie osobiście „uderzyło” w tejże powieści jest wyraźny ( jak dla mnie – to jest moje subiektywne odczucie, więc nie każdy z nim się zgodzi) podział na dwa światy: dobry i zły. Światem złym jest przeszłość, dobrym – teraźniejszość i „budująca się” przyszłość. Jak dla mnie posunięcie nieco naiwne, mało skomplikowane i poniekąd irytujące. Bo jak każdy wie, świata nie należy postrzegać w kategoriach biało – czarny. Tak widzą dzieci, nie dorośli. Kolejną rzeczą jest nagromadzenie tragedii w osobistym życiu wujka Willeego, tegoż chłopca i reportera Chasea Walkera. Jest rzeczą bardzo przykrą, przejmującą i równie przytłaczającą jak i irytującą (w szczególności dla mnie) czytać o tak wielu krzywdach, które spadły na te osoby. Ma się ochotę zapytać: Dlaczego??? Ponadto uderza rażąca niesprawiedliwość, ostracyzm społeczny (w przypadku wujka Willee), brak samodzielnego myślenia ( mam na myśli mieszkańców lokalnej społeczności, w której przyszło im żyć) oraz ironia losu – jednych oszczędza ponad miarę; innym daje ciągle w kość.
W książce na co zwróciłam uwagę został wykorzystany „chwyt” polegający na kompletnym odwróceniu losu tychże wyżej wymienionych postaci. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ich żywot godny najszczerszego współczucia i pożałowania zmienia się na dobre i to nie do poznania. Wujek Willee okrutnie wydrwiony, poraniony na ciele i duszy, odarty z godności, szykanowany i wyśmiewany zachowuje niezłomny hart ducha, pogodne spojrzenie na świat i ludzi, nadzieję, wiarę i miłość, którą tak hojnie obdarowuje swoich bliskich. W książce nie znajdziemy ani jednego słowa świadczącego na jego niekorzyść, ba nawet żadnego niedociągnięcia, wady czy ułomności. Jest ideałem, niczym anioł, który zstąpił na ziemię. Uważam, że autor zyskałby więcej w moich oczach gdyby nadał jego postaci cech bardziej „ludzkich” – aby zaczęła się jawić jako postać z krwi i kości, niedoskonała i czasem słaba… Nic by wówczas nie straciła ze swojej „wielkości”, a stałaby się bliższa jako pokrewna dusza – śmiertelnik jak każdy z nas.
Co się tyczy języka utworu to jest on bardzo przystępny, jasny i czytelny, choć z przykrością muszę wyznać, że czasami „wymuszony”. Mam nieodparte wrażenie, że w niektórych momentach autor silił się na oryginalność, a za pomocą wujka Willee chciał ulepić postać idealną i uniwersalną jednocześnie. Jego „złote myśli” poniekąd trafne, mądre i słuszne niekiedy „trąciły” nienaturalnością, zbytnią ckliwością i zdawały się być pozbawione „głębszego” sensu.
Zupełnie jednak inne zdanie na temat tej powieści mają dwie czytelniczki Klubu (kolejne 3 zgadzają się z moim zdaniem). Nie dostrzegają w niej zbytniej „ckliwości”, „nienaturalności”, czy irytującego podziału na świat biały i czarny. Jedna z pań spotkanego w tejże powieści chłopca, jego przeżycia, poczucie opuszczenia, potrzebę miłości i akceptacji skojarzyła ze swoim nie zawsze szczęśliwym dzieciństwem…. Jak stwierdziła pomysł na napisanie tejże książki był dobry (z czym i ja się zgodzę), treść wzruszająca i wartościowa (moim zdaniem owszem – ale byłaby lepsza w nieco „innym” wydaniu).
Podsumowując książka treściowo jest ważna i wartościowa. Wnosi wiele, może czegoś też nauczyć, prawdziwym wyzwaniem w tejże powieści jest anielska cierpliwość i pokora wuja Willee – nie wiem czy kogoś byłoby stać na podobną postawę wobec życia i ludzi po przeżyciu podobnych niesprawiedliwości i tragedii… Muszę przyznać również, że moment w którym spokojny i pokorny jegomość odwdzięcza się swemu bratu pięknym za nadobne nie oszczędzając mu razów w postaci swoich mocnych pieści uważam za wielce „pocieszający” w tej powieści i przywołujący uśmiech zadowolenia. Na zakończenie dodam, iż książka nie każdemu w treści przypadnie do gustu ze względu na sam przekaz, choć to co nam autor w ten sposób chciał powiedzieć, nauczyć o życiu i nas samych jest niezaprzeczalnie godne uwagi i głębszego zastanowienia.
Anna Chybalska – Nowak