Spotkanie z Michałem Rusinkiem

Michał Rusinek, czyli kto? Strażnik dorobku Wisławy Szymborskiej? Literacki celebryta? Pisarz? Specjalista od języka? Z którymi z tych ról utożsamia się najbardziej, a które są mu obce? Co jest dla niego ważne?

3 września 2014 r. czytelnicy mieli niepowtarzalną okazję spotkać się z Michałem Rusinkiem w gorzowskiej bibliotece i zweryfikować co jest prawdą o nim, a co wyłącznie wymysłem mediów.

O sobie mówi z lekką nutką autoironii, że mógłby każde swoje wystąpienie opatrywać skrótem „WżtjdzSz” – „Wiem, że tu jestem dzięki Szymborskiej”. I sporo jednak w tym stwierdzeniu prawdy. Spędził z noblistką 15 lat, byli parą nierozerwalną, wspierał ją i wyręczał w kłopotliwych sytuacjach. Płacił rachunki, odbierał telefony, odpowiadał na listy, towarzyszył w podróżach po Polsce i świecie. Był buforem, od którego odbijali się natarczywi dziennikarze, bo Szymborska niechętnie udzielała wywiadów. Być może dlatego, że nie lubiła odpowiadać od razu, bez głębszego zastanowienia się. Zdarzało się, że dziennikarze zamiast odpowiedzi słyszeli: „To świetne pytanie, proszę przyjść jesienią” albo „Napiszę o tym wiersz”. Niektórzy się obrażali, a przecież to był największy komplement jaki można było usłyszeć od Szymborskiej, bo „ona o tych najważniejszych dla niej rzeczach mówiła w wierszach”. Stąd Jej niechęć do wystąpień publicznych – tłumaczył Michał Rusinek. Zabierała oczywiście głos i przyjmowała zaproszenia na różne spotkania, ale w ograniczonym zakresie. Generalnie stroniła od mediów i dużych imprez. Uważała, że spotkanie powyżej sześciu osób to już tłum – opowiadał Rusinek podkreślając, że poetka była bardzo skromna i najlepiej czuła się w kilkuosobowym gronie przyjaciół. Nawet wówczas, kiedy wydarzyła się tzw. „sztokholmska tragedia” bardzo starała się pielęgnować stare przyjaźnie i dbała o to, żeby jej życie po przyznaniu Nagrody Nobla nie uległo zbyt dużym zmianom. Mówiła, że „nie chce zostać osobowością”. Była jednak szalenie popularna i rozpoznawalna. Na dowód tego Michał Rusinek opowiedział anegdotę, która rozbawiła gorzowską publiczność – taksówkarz wiozący Szymborską na spotkanie, chcąc wyrazić swoją szczerą sympatię i szacunek dla noblistki, powiedział niefortunnie, że „to był dla niego zaszczyt wieźć taką osobliwość”.

Zapytany o swoje pierwsze spotkanie z Szymborską, przyznał że bał się bardzo, ale jak się później okazało niepotrzebnie, bo poetka okazała się osobą bezpośrednią, serdeczną i obdarzoną niebywałym poczuciem humoru. Było to jeszcze przed Noblem. Rusinek wraz z kolegami ze studiów założył Lożę Limeryczną. Na jedno ze spotkań postanowili zaprosić Szymborską. – „Na mnie padło, że muszę zadzwonić do Szymborskiej i ją zaprosić. Pół roku później dostała Nobla, napisałem do niej list gratulacyjny, na który sam sobie odpowiedziałem jako sekretarz” – zażartował, dodając, że z racji pełnionej funkcji musiał
w jej imieniu odpowiadać na większość listów, co nie było wcale takie łatwe. Szymborska nie lubiła bowiem biurokratycznego stylu prowadzenia korespondencji. Musiał więc wymyśleć styl pośredni pomiędzy oficjalnym, urzędowym a jej stylem – bardzo specyficznym. Oczywiście i tak, pomimo wielu starań, zdarzały się tzw. wpadki. Jedną z takich pomyłek Rusinek pamięta do dziś – „Kiedyś Szymborską zaprosił jej turecki wydawca. Użyłem grzecznościowej formułki w języku angielskim, ale zamiast napisać, że przez następne trzy miesiące będzie zajęta, napisałem że przyjedzie na trzy miesiące. Odpowiedzieli, że bardzo się cieszą, ale czy w tej sytuacji może mieszkać w kilku hotelach, bo z zapewnieniem jednego na tak długi okres może być problem”. Absurd tej sytuacji wynikał również z tego, że wiadomo było powszechnie o niechęci Szymborskiej do dalekich podróży. – „Nie cierpiała podróżować, więc specjalnie nie zmartwiła się kiedy UB odebrało jej paszport”.

Co łączyło Szymborską i jej sekretarza? Bez wątpienia podobne poczucie humoru i zamiłowanie do pisania limeryków. Na spotkaniu w Gorzowie Rusinek przyznał nawet, że jest wdzięczny Szymborskiej za to, że pilnowała żeby miał własne życie. Zachęcała go do pracy twórczej i była dumna, że obronił doktorat. Przyszła nawet na obronę, później powiedziała, że nic nie zrozumiała. Zapytany, co mówiła o jego wierszach, odpowiedział z uśmiechem, że najczęściej jej opinia ograniczała się do stwierdzenia: „ujdą”. Kiedy zaczął tworzyć coraz więcej i co rusz prezentował jej swoje nowe utwory, zapytała w końcu – „Pan jest taki zajęty. Może Pan potrzebuje sekretarki? Może ja bym się nadała?”. O własnych wierszach, tych poważnych, nie chciała rozmawiać. Zasada była taka, że rozmawiali tylko o jej twórczości „niepoważnej”. Rusinek uważa jednak, że limeryki odegrały bardzo istotną rolę w twórczości Szymborskiej, były przeciwwagą dla poważnych wierszy, tzw. „drugą nóżką”. Najlepiej więc poznawać poezję noblistki w „dwupaku”, czytać wiersze poważne i niepoważne równolegle.

Po śmierci Wisławy Szymborskiej, życie jej sekretarza zmieniło się diametralnie. Zgodnie z jej wolą, na mocy testamentu, założył Fundację i został jej prezesem. Musiał wziąć odpowiedzialność za spuściznę poetki i majątek jaki pozostawiła – 3,5 mln złotych. W życiu publicznym zaczął funkcjonować niezależnie, jako Michał Rusinek – autor książek dla dzieci, specjalista od języka, tłumacz. W końcu stało się to, co było chyba nieuniknione – medialny „spór o Rusinka”. Pojawiły się zarzuty, że jako były sekretarz odcina od tego kupony, że dzięki współpracy z Szymborską wybił się na szczyty popularności i ma parcie na szkło, że stał się literackim celebrytą. Największe jednak kontrowersje wzbudził jego udział w reklamie orzeszków ziemnych oraz polityka marketingowa Fundacji, m.in. udostępnienie Empikowi prywatnych kolaży Szymborskiej do produkcji gadżetów, umieszczenie zdjęć Rusinka opatrzonych napisem „Niektórzy lubią poezję” na miejskich przystankach i układ z dealerem Mercedesa. Na spotkaniu w Gorzowie padło pytanie – „Czy Szymborskiej by się to podobało?”. Michał Rusinek powiedział, że prowadzenie Fundacji w czasach kiedy zaledwie 1,5% sponsoringu przeznaczane jest na kulturę, to taka „walka w buszu”. Oczywiście Fundacja mogłaby nie wchodzić w żadne ekonomiczne układy, nie szukać sponsorów, tylko rozdawać nagrody i stypendia, ale wtedy pieniądze pozostawione przez poetkę szybko by się skończyły. Jego zdaniem myślenie i funkcjonowanie w stylu staroświeckim nie jest dziś już możliwe. I trudno jest się z nim nie zgodzić. Po namyśle dodał także, że nie wie czy do końca będzie prezesował Fundacji. Tym bardziej, że poza zarządzaniem Fundacją ma wiele innych zajęć i pasji, m.in. pisze wiersze dla dzieci i limeryki, jest tłumaczem i wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim. W gorzowskiej bibliotece bawił czytelników czytając swoje limeryki oraz tzw. dziecięce „przekręty”, czyli przerobione przez dzieci na własną modłę zwroty i wyrazy. Salwy śmiechu wywołały zwłaszcza przekręty religijne typu „Pod Poncjuszem Piratem” czy „Maryja – Matka Jezusa Chytrusa”.

Spotkanie trwało dwie godziny, było ucztą intelektualną i znakomitą zabawą na najwyższym poziomie.

 

Anna Królewicz – Spętany, koordynator wojewódzki DKK