Podziękowanie
Od połowy 2019 roku prezentowałam tu książki tematycznie lub miejscem zamieszkania autora związane z Gorzowem ...
Iwona Żytkowiak napisała znakomitą książkę. Jej główną bohaterką jest Roma Kaszczyc, znana i ceniona plastyczka z Barlinka. Ale to nie jest powieść o Romie. Albo: nie tylko o Romie.
Zacznijmy od oryginalnej konstrukcji powieści. Każdy z sześciu rozdziałów rozpoczyna się od spotkania autorki z bohaterką, co zajmuje ok. 8-10 stron, natomiast pozostałe 40-50 traktuje o różnych etapach dzieciństwa Romy.
Roma ze spotkań już nie jest artystką plastyczką, już niczego nie tworzy, bo dotknęła ją śmiertelna choroba. Jest słaba, krucha, delikatna, ale ma w sobie bardzo dużo siły, aby nawet przy tych ograniczeniach być otwartą i życzliwą dla ludzi. Iwona świetnie narysowała postać kobiety odchodzącej, ale ciągle kurczowo trzymającej się życia. Powieść ma sześć rozdziałów, czyli sześć spotkań. Każde wzbogaca sylwetkę bohaterki o nowe cechy: a to o upodobanie do herbaty, a to o obgryzanie skórek przy paznokciach, a to o sposób mówienia o przyrodzie. Iwona Żytkowiak dała pełny obraz Romy Kaszczyc, a jednocześnie przeniosła w sferę opowieści o umieraniu. Opowieści o śmierci, która nie oszczędzi nikogo. Żeby nawet był najbardziej zdolny, twórczy i oddany ludziom.
Natomiast drugi wątek powieści rozgrywa się w latach mniej więcej 1944-1948. Urodzona w 1938 r. Roma na początku ma sześć lat, a pod koniec 10. W ciągu tych lat zawalił się świat jej i wszystkich Polaków ze Wschodu.
Rodzina Józefczuków mieszkała w Kopiczyńcach, ok. ośmiotysięcznym miasteczku w pobliżu Tarnopola, nad rzeczką Niczławą. Nie należała do bogatych, ale w domu biedy także nie odczuwano. Zwykła rodzina: tata, mama, starszy od Romy o około pięć lat brat Jurek, sześcioletnia Roma i dopiero co urodzona Agata, czyli Adzia.
Przed wojną w Kopiczyńcach mieszkali obok siebie Polacy, Ukraińcy i Żydzi.
W pierwszym rozdziale mamy sielski świat osadzony w przyrodzie, z dziecięcymi zabawami, z kochającymi rodzicami, ze spokojem i poczuciem stabilizacji. Patrzymy na ten świat oczyma małej Romy, ale jednocześnie dostajemy pełen obraz życia przeciętnej polskiej rodziny we wschodnich województwach.
To początek. Już niebawem rozpoczną się naloty, rządy najpierw Niemców, potem Rosjan, pierwsze trupy, wreszcie napady Ukraińców i rzezie. Na szczęście nie zginął nikt z rodziny Romy, ale życie w zagrożeniu, że w każdej chwili może przyjść najgorsze, na wszystkich miało niezatarty wpływ. Na małą Romę także.
Rodzina decyduje się na wyjazd do Polski. Trzeba zostawić cmentarz, dom, krowę, znajome ścieżki. Wszystkiego żal, nawet rozwalającego się płotu. Trzyma ich tylko nadzieja, że tam gdzieś daleko nie będzie wojny ani sąsiedzkich napadów. Oczekiwanie na pociąg, walka o miejsce, tygodnie jazdy bez świadomości, jak długo jeszcze i co ich czeka. Dla dzieci to ograniczenie przestrzeni życiowej. I wieczne zimno. Wieczny zaduch, wprost smród.
Transport dotarł do Wrocławia i nie mógł jechać dalej, bo most na Odrze został zburzony. Rodziny dostawały przydziały do domków na Psim Polu, czyli na peryferiach Wrocławia. Taka lokalizacja była dla nich lepsza niż w centrum miasta, bo stąd blisko było na łąkę lub do lasu. Rodzina Józefczuków najpierw została skierowana do bardzo zniszczonego, starego domu. Zamiana wcale nie była łatwa. A jeszcze zgubił się Jureczek z bagażami. Już wysoki, ale przecież to jeszcze dziecko. Więc rozpacz matki, poszukiwanie przez ojca. Roma czuje się odsunięta na dalszy plan. Tymczasem Jurek na własną rękę szuka rodziców. Opis jego wędrówki po Wrocławiu na pewno na długo pozostanie w pamięci każdego czytelnika. Świetnie napisany.
Rodzina Józefczuków ostatecznie zamieszkała w porządnym, zasobnym domu, tyle że razem z niemieckimi jego właścicielkami: matką, która połamało sobie ręce, aby stąd nie wyjeżdżać, i dwiema jej córkami, dorosłymi kobietami, które z powodu wojny straciły bliskich, a teraz muszą opuścić swój dom. Józefczukowa w pełni rozumiała ten ból. Długo po ich wyjeździe nie pozwalała dzieciom korzystać z dobytku Niemców.
Rozdział ostatni to wrastanie w nowe miejsce ze szkołą w dwóch izbach domu ogrodnika, bo budynek niemieckiej szkoły został zburzony, to kilogramy cukru, którymi ojcu płacono za pracę w cukrowni, to krok po kroku budowanie zwyczajnej codzienności. I Jola, trzecia córka, która Józefczukom urodziła się już tu, na Psim Polu.
Roma jest małą wrażliwą dziewczynką. Chłonie ludowe opowieści o strachach i duchach, łatwo przenosi się w świat fantazji, ale tata wyśmiewa te jej pomysły. Więc zamyka się w sobie, dusi to, o czym nie chcą słyszeć dorośli. Wiecznie jest ograniczana, wiecznie się czegoś boi. Tyle że zadziwia wszystkich swoimi niezwykłymi rysunkami.
Czy z takimi doświadczeniami z dzieciństwa można być artystką? Przecież istotą sztuki jest właśnie wydobywanie bogatego wnętrza człowieka. Jaką drogę trzeba przejść, aby z nieśmiałej, zamkniętej w sobie dziewczynki stać się artystką? Bo Roma była naprawdę wielką artystką niezależnie od tego, czy zajmowała się ceramiką, czy malowała, rysowała, pisała wiersze lub baśnie, robiła scenografie. Nawet gdy wypisywała gazetki z okazji 1 Maja lub partyjne hasła, co było jej zadaniem na początku pracy w Barlinku. Jak udało się jej przezwyciężyć ograniczenia z dzieciństwa? Iwona Żytkowiak stawia pytanie, ale nie daje odpowiedzi.
Główny ciężar swojej powieści autorka przenosi na życie rodziny Józefczuków, a tym samym na losy tysięcy polskich rodzin, które po 1945 roku musiały opuścić swój świat i zakładać podwaliny nowego w odmiennej scenerii i przyrodzie. Temat – kiedyś mówiło się repatriacji, dziś mówimy przesiedleń – był obecny w polskiej literaturze od dawna. Ale całkiem inaczej pisało się o nim dawniej, gdy polityczne racje kazały widzieć optymistyczne skutki tego procesu, a inaczej teraz, gdy autorów nie wiążą żadne ograniczenia.
Iwona Żytkowiak napisała wielką powieść o polskiej wędrówce ze Wschodu na Zachód. O przeżyciach ludzi i o cenie, jaką płacili uczestnicy tamtego exodusu. Z realiami, ale i z uczuciami. Z myślami, co rozbijają umysł, ale też z zimnem, głodem, robactwem i smrodem. Na szczęście wszyscy Polacy sobie wtedy pomagali, nie niszczyli się wzajemnie.
Iwona Żytkowiak jest autorką powieści przede wszystkim o kobietach. W gorzowskiej Bibliotece można wypożyczyć jej książki: „Tonia”, „Kobiety z sąsiedztwa”, „Tam, gdzie twój dom”, „Dokąd teraz?”, „Świat Ruty”, „Czas Łucji”. Nie ma natomiast trzech innych jej książek: „Spotkania przy lustrze”, „Matka mojej matki” i „Wszystkie moje zmartwychwstania”. Na czytelników także już czeka najnowsza powieść „Zamknij oczy”, choć do wypożyczenia tylko w jednym egzemplarzu. Wszystkie powieści Iwony Żytkowiak wydaje znane wydawnictwo Prószyński i S-ka, tylko niewielki tomik wierszy pt. „Żywot jętki” wydał Oddział w Gorzowie Związku Literatów Polskich, którego autorka jest członkinią. Iwona Żytkowiak mieszka w Barlinku.
Znałam Romę Kaszczyc i choć nie mogłam się zaliczać do jej bliskich, każde z nią spotkanie było przeżyciem, bo zawsze z niej emanowało ciepło i wewnętrzna prawda. Mam tylko jeden jej obraz, ale bardzo dużo rysunków, także jej książki, a gliniane „ciamarajdy” zrobione przez dzieci w jej pracowni ceramicznej ciągle stoją przed wejściem do mojego domu. Gdy na parę dni przed jej śmiercią odwiedziliśmy z mężem Romę w gorzowskim szpitalu, była krucha, drobna i słaba, ale z żarem w oczach mówiła tylko o tym, że wszyscy tu, w nieznanym jej miejscu, są dla niej bardzo dobrzy i życzliwi.
Czytałam książkę Iwony Żytkowiak, mając w pamięci postać Romy, i za takie jej utrwalenie ogromnie autorce dziękuję. Ale nie tylko względy uczuciowe mają wpływ na moją ocenę tej książki. To świadomość odbioru dzieła literackiego i wewnętrzny krytycyzm każą mi stwierdzić bezdyskusyjnie: Iwona Żytkowiak napisała znakomitą książkę.
***
Iwona Żytkowiak, „Zamknij oczy”, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2019, 415 s.